Category Archives: barwierstwo

Kampesz, niebieskie drewno, logwood, blauholz

Zwykły wpis

Chwilę się zastanawiałam czy wrzucać poniższego posta również tutaj, ale pomyślałam że jeszcze nikt nie opisywał swoich eksperymentów z tym barwnikiem i może będziecie zainteresowane 🙂

A więc…

Zakochałam się w kampeszu 😀 Szczerze powiedziawszy to zamówiłam go niejako na doczepkę do koszenili i w pewnym momencie się zastanawiałam się, czy się nie wycofać, ale teraz bardzo się cieszę że jednak wzięłam ten barwnik. Nazwy tego ustrojstwa są różne – przykładowe w temacie. Generalnie jest to pochodzące z Ameryki Południowej drewno.

Jak na „niebieskie drewno” przystało, wiórki są czerwone ;-D

Po przewertowaniu internetu względem receprtur (polecam zwłaszcza nieśmiertelne Wild Colours), zdecydowałam się pierwszą próbę zrobić na ałunie z niewielkim dodatkiem kamienia winnego. Polecano dawać około 50g drewna na 100g wełny, ale mi się sypnęło niecałe 60g. Wyszedł z tego mały kubeczek. Zapakowałam w antygwałtkę i zalałam wodą a roztwór przybrał śliczny szkarłatny kolor. Zmełłam w ustach parę brzydkich słów i nastawiłam na gaz. Stwierdziłam że może przynajmniej zrobi się jakaś ładna czerwień. Jakie było moje zdumienie, gdy po wrzuceniu odczynników, kąpiel zaczęła stopniowo ciemnieć, aż osiągnęła kolor atramentu. Pod światło miała barwę jak gencjana. Pogotowałam z godzinę i zostawiłam do ostygnięcia. Potem wrzuciłam wełnę (około 100g), wcześniej wymoczoną w ałunie i kamieniu winnym. To co wyszło widać na zdjęciu (pierwsze od prawej) – ładny dosyć ciemny i nasycony fiolet.

Kąpiel była nadal ciemna więc zdecydowałam że jadę dalej. Po wystygnięciu machnęłam ręką na czesankę i wrzuciłam 130g motek, własnoręcznie przędzionego doubla, który i tak chciałam pofarbować na jakiś tam kolor i stwierdziłam że jasny fiolet (który teoretycznie powinien wyjść z drugiej kąpieli), będzie ładny na czapkę albo rękawiczki. Po wyjęciu ze zdumieniem odkryłam dosyć ciemny atramentowy granat. Fioletowy poblask prawie zniknął, a pozostała niebieskość 8-D

Podrapałam się w głowę i wrzuciłam (oczywiście po wystygnięciu) kolejną 100g partię czesanki. Zadowoliłby mnie jasny szaro-atramentowy, ale wyszedł kolejny atrament, choć nieco jaśniejszy niż poprzedni.

Kąpiel wyczerpała się dopiero gdzieś po szóstym razie. A raczej wyczerpała się moja cierpliwość bo ostatnia (szósta) setka wełny wyszła już po prostu jasnoszara. Przypuszczam że jeszcze by co nieco wyciągnął, ale już mi się nie chciało. Od mniej więcej czwartego razu wychodziło bardziej szaro niż granatowo.

Na fotce widać kolejne barwienia kolejno od prawej do lewej (brak ostatniego, który jeszcze się moczy a nie chciało mi się czekać aż wyschnie)

Jedynym minusem tego barwnika jaki zauważyłam, jest to iż pochodzi zza morza i jest kompletnie niehistoryczny na czasokres w Europie jaki mnie interesuje (patrząc pod kątem rekonstrukcji historycznej). Ale i tak zamierzam go używać (choć z zastrzeżeniami żeby nie było że oszukuję), zamiast indygowca (który mi kompletnie nie wychodzi) i urzetu (którego nigdzie nie można dostać).

Podobno bywa też różnie z jego światłotrwałością – czas pokaże. Niemniej jednak jest chyba sensowną alternatywą w tworzeniu palety barw. Straszliwie mi brakowało tych wszystkich niebieskości. A po głowie już chodzą mi pomysłý jak by tu pobawić się mieszaniem z koszenilą lub żółciami i uzyskać zupełnie nowe kolory 😀

PS: Fotki na moim monitorze wyszły nieco jaśniejsze niż w rzeczywistości, no ale to normalny problem przy oddawaniu kolorów via fotografie :-

Farbowanie barwnikami Jacquard

Zwykły wpis
Parę dni temu spotkałam się na plotkach farbiarskich z Justyną prowadzącą bloga Yarn&Art. Byłam ciekawa jak farbuje się czesanki za pomocą „Jacquard’ów”, Justyna pokazała mi dwa sposoby: z użyciem folii gotując na parze oraz podgrzewając wełnę namoczoną w małej ilości wody. Do pierwszego sposobu użyty został merynos, do drugiego – czesanka z owiec rasy devon. Justyna ma oko do kolorów i wspaniale łączy barwy. Merynos zyskał odcienie niebieskości, fioletów, purpury, dyni, a devon żółci, pomarańczy, czerwieni i bordo. Wymieniam tylko te dominujące 😉 Spotkała mnie miła niespodzianka, zostałam obdarowana pofarbowanymi wełenkami i z przyjemnością zajęłam się nimi wspólnie z moją Sonatą. Oto efekty.

Merynosa połączyłam w 2-ply, uzyskałam miękką włóczkę o długości 156 m. Devon został lekko podgryzającym singlem o długości 235 m. Dziękuję Justyno za wspólnie spędzony czas 🙂

Poza bajecznie kolorowymi czesankami kręcę wełenki w naturalnych odcieniach. Na ostatnim zdjęciu wspólnota nordycka: trzy motki wełny icelandic i jeden norwegian. Zostaną użyte do tkania.

Doniesienia z pola bitwy ;-)

Zwykły wpis

Zebrało mi się ostatnimi czasy na tkanie. Może to za dużo powiedziane, bo jak na razie udało mi się zrobić jedną krajkę – cóż, z czasem ostatnio ciężko.

Ale wyszła nawet nie najgorsza, zbita i w miarę równa. Będzie na obszycie do jakiejś koszuli.
Całkiem dobrze jak na pierwszą krajkę od pięciu lat. I drugą w życiu ;-D

Tymczasem bawię się w barwienie owocami czarnego bzu.
Bardzo to sympatyczny barwnik, mocny i dosyć łatwy w obsłudze.

Do kąpieli wrzuciłam dużo wełny – bo bardzo lubię kolory jakie wychodzą z bzu – i kawał lnu, tak testowo.
Jeśli wyjdzie ładnie, będzie na obszycia, albo sobie zrobię z niego chustkę do stroju.
Na zdjęciu len po dniu moczenia się w barwniku. Później podgotuje i utrwalę. O farbowaniu bzem pewnie się jeszcze więcej rozpiszę kiedy efekty wyjdą z michy i wyschną 🙂

A powyżej, drodzy Czytelnicy, mamy krosna pionowe ciężarkowe w wersji IKEA, czyli zrób to sam 😉
Drewno dzięki uprzejmości Zakładu Oczyszczania Miasta w miejscowości po sąsiedzku – trzeba było tylko ze sterty niewymiarówek po wycince wybrać i poprzycinać. Bardzo to była miła niespodzianka, bo w tartakach u nas drogo i można dostać głównie iglaki, a tu proszę – ładna brzózka.
Na dniach się pewnie będziemy z TŻ brać za dalszą obróbkę.

Tradycyjne farbiarstwo w Zapiecku

Zwykły wpis









Miałyśmy zaszczyt gościć w Zapiecku Asię Heidi Dz. , która poprowadziła warsztaty bardzo tradycyjnego barwierstwa. W ręcznie ulepionych ceramicznych dzbanach, na ognisku grzały się wywary z suszonych, młodych liści brzozy, z korzenia marzanny barwierskiej i korzenia rzewienia. Najpierw włóczka wełniana była zaprawiana na gorąco w ałunie, a potem zanurzana w gorących wywarach. Motki różnie długo przebywały w garnkach, więc natężenie barw było różne. wywary nie były odcedzane, więc w motkach było mnóstwo drobin i w tych miejscach jakby silniejszej barwy plamki. Po wysuszeniu drobiny udało się wytrzepać. Wełna była zakupiona biała, ale będziemy też barwić uprzędzoną przez nasze ręce. Powoli powstają nasze plenerowe gobeliny, powoli bo pogoda nie sprzyja pracy pod chmurą. Pozdrawiam wszystkich Krystyna